Środek tygodnia, 30 stopni w cieniu i piekące słońce? Pewnie mało kto wybrałby taki dzień na realizację drugiego punktu listy – tramwajówki po Górnym Śląsku. Ale jako że czasu mamy mało nie mogliśmy wybrzydzać. I dobrze bo choć na koniec dnia woleliśmy spacer po torach niż czekanie na kolejny tramwaj, to jednak zarówno pomysł jak i cały dzień okazał się rewelacyjny.
Nie będziemy opisywać chronologicznie trasy, to można zobaczyć na załączonym rysunku. Ciekawiej linia po linii, zgodnie z tradycyjną numeracją.
Jedynką mknęliśmy z Zabrza do Rudy Chebzia – niesamowitej pętli na której tramwaje manewrują w gęstym sadzie. Trójka kołysała się po wąskich ulicach centrum Zabrza, spod sklepu wędkarskiego Leszcz pod sklep rybny Pstąg – miejsce rodem z epoki mintaja na kartki. Piątka – nierealny przejazd przez dzikie łąki między Bytomiem a Zabrzem gdzie pasą się konie, przez długi czas nie widać śladu człowieka a po szybach pojedynczego wagonu szorują bez przerwy gałęzie. Obstawiona w całości przez nowoczesne składy szóstką jechaliśmy na gapę z Brynowa i na katowicki rynek gdzie po wizycie w sklepie Społem wcinaliśmy wedlowską „Magurę”. A później, przysypiając, aż do Bytomia.
Duży przeskok i mamy dziesiątkę która pojedynczym torem z mijanką na Bykowinie i pod Kafauzem pokonuje całą Rudę aż po Świętochłowice. Trzynastką symbolicznie jeden przystanek spod Spodka gdzie wieczorem siatkarze polegli z Niemcami. Za to czternastkę wykorzystywaliśmy aż trzykrotnie w zupełnie różnych miejscach. Oczywiście najciekawsze to ostatnie: wieczorny przejazd z Szopienic, pod malutkim wiaduktem kolejowym aż po puste i zakurzone ale bardzo urokliwe Mysłowice. Piętnastką dotarliśmy pod granicę którą dla bezpieczeństwa przekroczyliśmy na nogach. Sosnowieckie stawiki – idealne na odsapnięcie przy zimnym Tyskim (oczywiście) i sezamkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz