Hiszpański etap naszej eskapadki powoli dobiega końca. Po dzisiejszym, dość pobieżnym zwiedzeniu Granady jutro ruszamy w stronę Portugalii (z krótkim przystankiem w Sevilli). Wieczorem będziemy już w Faro, czyli jednym z głównych miast regionu Algarve.
|
Alhambra ze wzgórza Albacin |
A jeśli chodzi o Granadę to trochę zemściło się na nas nieprzygotowanie do wizyty w tym mieście. Przez to na przykład trzeba było odstać swoje w kolejce po bilety do Alhabmry - zamiast kupić przez internet parę dni wcześniej. I tak możemy mówić o szczęściu że udało sie dostać do głównej części (Pałacu Nasrydów), bo biletów ubywało szybko, a kolejka przesuwała się w iście andaluzyjskim tempie.
|
Dziedziniec Lwów w Pałacu Nasrydów |
Nie przewidzieliśmy też, że w położonej u stóp masywu Sierra Nevada Granadzie pogoda jest zmienna niczym kobieta. No i złapały nas 2 nielekkie burze które odebrały nieco radości z podziwiania tych arabskich cudeniek. I może też stąd to tytułowe skojarzenie, że po co jechać pół Europy skoro mamy pod nosem nasz swojski, karpacki Osiek.
|
Katedra - katolicy też potrafili w Granadzie postawić niezłe cacko |
Chyba większe wrażenie zrobiły na nas widoki ze wzgórza Albacin i wykute przez lokalnych Cyganów (Gitanos) domy w slale na zboczach wzgórza Sacramonte. Choć nawet tu nie mogłem oprzeć sie porównaniu z naszymi karpackimi Brhlovcami. I nie wiem czemu, ale to porównanie wychodzi na korzyść Brhlovcom. Ech ta słowakofilia..
|
Prawdziwych Gitanos już nie ma? |
|
Andaluzyjskie Brhlovce |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz