niedziela, 22 czerwca 2014

10 najlepszych rzeczy w Portugalii

Tydzień po powrocie przyszedł czas na ostatni, przynajmniej z mojej strony, tekst dotyczący wyjazdu do Portugalii. Postanowiłem stworzyć własny, subiektywny ranking 10 najlepszych rzeczy jakie zapadły mi w pamięć. Zacznijmy więc od końca!





10. Kawa i ciastka

Wypicie przynajmniej jednej kawy (a zazwyczaj dwóch lub trzech) dziennie to dla nas niezbędny rytuał, dlatego na wakacjach nie mogło być inaczej. W Portugalii zamawiając ten napój w dowolnym miejscu zawsze dostaniemy maleńką filiżankę mocnej, czarnej, bardzo dobrej jakości kawy z ekspresu. Czasem barman/kelner dopyta czy chcemy kawę "normalną" (czyli właśnie taką jak wyżej) czy dużą z mlekiem, której miejscowi raczej się nie tkną (z kolei niektórzy turyści nie są w stanie zdzierżyć portugalskiej wersji). Popularnym określeniem takiej podobnej do włoskiego espresso kawy jest w Portugalii "cafezinho" czyli "kawusia". Ważnym atutem picia kawy w tym kraju jest jej cena - najczęściej w granicach 0,6 do 1 euro. Najtańsza na jaką trafiliśmy w miasteczku Vila Nova de Milfontes kosztowała 0,39 euro (czyli 1,62 zł!), najdroższa w kawiarni nad brzegiem Douro w Porto 1,2 euro.

2 Cafezinho i 1 ciastko z kremem kasztanowym
Kawa, jak wiadomo, najlepiej smakuje z ciastkiem. Okazuje się, że Portugalia jest rajem dla łasuchów, gdyż każdy region a często nawet i miejscowość ma swoją oryginalną tradycję wypiekania ciastek. Mieliśmy okazję skosztować m.in. "słodkich sardynek" w Trancoso, "anielskich podbródków" w Amarante czy ciastek "Pedro i Ines" w Alcobaca. Wszystkie doskonałe, a po wejściu do dowolnej cukierni od razu chciałoby się zjeść je wszystkie.

Cukiernio-kawiarnia w Alcobaca - i jak tu się oprzeć?
9. Paw na ruinach pałacu królewskiego w Evorze.

Evora, stolica rozległego regionu Alentejo, nie zrobiła na nas rewelacyjnego wrażenia. Tym niemniej zapamiętam dobrze piękny, egzotyczny ogród położony w południowej części starego miasta. W ogrodzie znajdował się niegdyś pałac królewski z racji, iż Evora w XV wieku była jednym z ważniejszych portugalskich ośrodków. W pałacu tym Vasco da Gama otrzymał nominację na dowódcę wyprawy do Indii.

Obecnie zachował się jedynie niewielki fragment tego pałacu, bardzo zresztą urokliwe manuelińskie skrzydło. Większa jego część jest natomiast mocno zrujnowana - pozostało kilka odcinków murów, schodów i innych skromnych elementów. A na jednym z takich murów siedział sobie paw. Siedział i darł się niemal na całe miasto, jak to pawie mają w zwyczaju. Wyglądało to komicznie, zupełnie jakby wylazł na ten mur i co najmniej od tygodnia nie potrafił z niego zejść. Byliśmy tak zaskoczeni tym widokiem, że patrzyliśmy na niego przez dłuższą chwilę i z Evory właśnie tego pawia najbardziej zapamiętaliśmy.

Rzeczony paw z Evory

8. Klasztory.

W środkowej Portugalii dość blisko siebie leżą 3 małe miasteczka: Alcobaca, Batalha i Tomar. W każdym z nich łatwo znajdziemy klasztor wpisany na listę UNESCO. Każdy też z nich jest inny, dzięki czemu nawet zwiedzając wszystkie jednego dnia nie sposób się znudzić. Alcobaca zachwyca monumentalnością, świetnie zachowanymi pomieszczeniami klasztornymi i pięknie zdobionymi białymi nagrobkami Pedro i Ines.

Alcobaca - wieże kościoła i wirydarz z pomarańczowymi drzewami
Batalha robi wrażenie jednolicie gotycką architekturą kościoła i klasztoru, a także niezwykłymi niedokończonymi kaplicami które z zewnątrz przypominają urwane wieże.

Batalha - z przodu niedokończone kaplice
Natomiast w Tomar mamy klasztor-zamek z romańską cytadelą, rozległym ogrodem i akweduktem, a także słynne na cały kraj okno - arcydzieło sztuki manuelińskiej. Będąc w Portugalii nie można tych miejsc pominąć nawet jeśli nie jest się koneserem architektury.

Manuelińskie motywy w Tomar

7. Widok na Porto z mostu Luisa I.

Tutaj nie ma co pisać, to trzeba po prostu zobaczyć. Z tego niesamowitego skądinąd mostu Porto wygląda jak najpiękniejsze miasto świata. I to wrażenie wcale aż tak bardzo nie umyka gdy zagłębi się w labirynt wąskich uliczek Ribeiry.



6. Kamienne wioski w górach.

Jasne, że w tym momencie kamienne wioski w górach Serra da Lousa i Serra da Estrela są już w dużej mierze atrakcją turystyczną i lepiej byłoby odwiedzić je 20 lat temu, gdy mało kto o nich słyszał. Jednak również teraz ich położenie oraz jednolity kolor łupkowych ścian i murów zapewnia prawdziwą ucztę dla oczu nie tylko fotografów. Wioski w Serra da Lousa wydają się nadal być dość rzadko odwiedzanym miejscem (nawet w szczycie sezonu), natomiast do Piodao docierają już nawet autokary z wycieczkami.

Wioska Talasnal w górach Serra da Lousa

Mimo wszystko Piodao jest warte zboczenia z drogi tych kilkadziesiąt kilometrów. Z daleka wygląda jak miasteczko z klocków, a z bliska godna podziwu jest konsekwencja w powtarzaniu w prawie każdym domu tych samych motywów, w tym koniecznie niebieskich drzwi.

Piodao

5. Quinta da Regaleira w Sintrze.

Już rok temu odwiedziliśmy Sintrę, ale jest w niej tyle niezwykłych pałaców, że postanowiliśmy udać się tam ponownie. Tym razem naszym celem była rozległa posiadłość Quinta da Regaleira. Uciekliśmy tam przed lizbońskim żarem i okazało się to świetnym pomysłem, gdyż położona kilkaset metrów wyżej niż stolica miejscowość zapewnia zawsze temperaturę o kilka stopni niższą.

Pałac w otoczeniu ogrodu

Tym co najbardziej wyróżnia Regaleirę od innych sintrzańskich (?) rezydencji jest rozległy ogród pełen niezwykłych atrakcji. Jego właściciel na przełomie wieków, ekscentryczny milioner i alchemik Antonio Augusto Carvalho Monteiro sprowadził znakomitego włoskiego architekta Luigiego Maniniego i zlecił mu zaprojektowanie neomanuelińskiego pałacu oraz fantastycznych budowli w ogrodzie. W posiadłości znajdziemy np. "odwróconą wieżę" czyli studnię w kształcie wieży wgłąb której schodzi się po spiralnych schodach, sieć tuneli łączących różne miejsca ogrodu, sztuczny wodospad, kaplicę z podziemiami, wieżyczki i masę innych miejsc dzięki którym trudno stąd wyjść dopóki nie zobaczy się wszystkiego.

Studnia - "odwrócona wieża"

4. Plaże Costa Vicentina.

Tylko na Costa Vicentina można spacerować tego samego dnia po nawet 10 różnych plażach i mieć pewność że każda będzie inna. Poza głównym sezonem jest się tam jedynymi niesurfującymi gośćmi, co też ma swój urok bo można przyglądać się ćwiczeniom surferów "na sucho" oraz ich mniej i bardziej udanym próbom ujarzmiania fal. Mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu Praia da Cordoama z potężnymi czarnymi klifami, ale wyjątkowo piękne były też rozległa Praia da Bordeira i wąska dla odmiany Praia da Arrifana.

Co prawda na żadnej z tych plaż nie udało mi się wykąpać ze względu na zimny wiatr, ale dzień wcześniej na Praia da Falesia (plaży czerwonych klifów na południowym wybrzeżu) zdecydowałem się wskoczyć do wody w sprzyjających okolicznościach. W ten sposób zaliczyłem kąpiel w kolejnym oceanie i zostały mi już tylko dwa w których jeszcze nie pływałem: Indyjski i Arktyczny.




3. Świeże ryby i owoce morza.

Nie przypuszczałbym, że zdarzy mi się kiedyś przez 6 dni z rzędu jeść wyłącznie ryby lub owoce morza. W Portugalii jednak, nie tylko nad samym morzem, jest to najlepszy wybór w każdym lokalu. Mamy zawsze mnogość ryb w karcie, warto więc dać się zaskoczyć i na ślepo zdecydować się na jakąś obco brzmiącą nazwę. Wiedząc z góry, że je się rekina czy mątwę być może takiej decyzji by się nie podjęło.

Kałamarnice

Ja podczas tego wyjazdu miałem okazje spróbować kałamarnic, krewetek, mątw, jakichś małży, dorsza, sardynek, dorady i jeszcze innych bliżej niezidentyfikowanych ryb. Ani razu się nie zawiodłem. Co ważne, ceny tych przysmaków były, jak na zachodnią Europę, naprawdę przystępne. Za pełne danie z dodatkami w formie ziemniaków lub domowych frytek oraz sałatki płaciliśmy w granicach 6-9 euro nawet w Lizbonie.

Mątewki - rewelacja!
Już teraz czuję, że będzie mi tych smakowitych rybek i innych owoców morza w Polsce brakowało. Szkoda, że nie mamy jakiegoś oceanu gdzieś bliżej.

2. Place i punkty widokowe Lizbony.

Najlepiej zwiedzać Lizbonę robiąc od czasu do czasu przystanki na cafezinho na jednym z rozlicznych miradouro, czyli punktów widokowych. Sprawa jest o tyle ułatwiona, że stolica Portugalii jest położona w niezwykle pofałdowanym terenie. Co chwilę więc znajdziemy się więc w jakimś miejscu z którego można podziwiać panoramę miasta.

Jeden z miradouros z azulejo-panoramą

Podobnie rzecz się ma z placami, na których zazwyczaj znajduje się przynajmniej jedna knajpka ze stolikami rozstawionymi wokół. Oferta niemal zawsze taka sama - kawa, lane piwo, ciastka i ewentualnie tosty lub inne drobne przekąski. Moim ulubionym lizbońskim placem jest Largo do Carmo położony w dzielnicy Chiado. Swoją nazwę wziął od stojącego przy nim klasztoru karmelitów, zrujnowanego w tragicznym trzęsieniu ziemi które nawiedziło miasto w 1755 roku. Plac, jak wiele miejsc w Lizbonie, pełen jest kwitnących na fioletowo drzew o trudnej do zapamiętania nazwie jakaranda mimozolistna.

Largo do Carmo
1. Dolina Douro.

Do doliny Douro dotarliśmy od południa. Najpierw na wzgórzach zaczęły się pojawiać pojedyncze plantacje, ale wkrótce już jak okiem sięgnąć trudno było znaleźć jakąś przestrzeń nieporośniętą winoroślą. To niesamowite jak człowiek przez ostatnie 200 lat przekształcił te strome zbocza opadające do głębokiej doliny rzeki Douro. Jadąc przez kilkadziesiąt kilometrów raz wyżej, po grzbiecie a potem niżej, przy samej rzece, trudno było powstrzymać się przed stawaniem co chwilę i podziwianiem pozornie tych samych, ale tak naprawdę zupełnie różnych od siebie widoków.




Gdybym zobaczył zdjęcia znad Douro wcześniej, pewnie nie domyśliłbym się że to Europa. Raczej pomyślałbym, że to Peru czy Chiny. I tutaj z pewną dozą przykrości muszę przyznać, że nie potrafię znaleźć absolutnie żadnej karpackiej analogii.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz