środa, 14 listopada 2012

13.11 Oamaru - Lake Tekapo


Noc  była baaardzo zimna – rano po wyjściu z namiotu z ust wydychało się parę (poranny prysznic był niezłym wyczynem, na szczęście woda była przyjemnie gorąca). W ogóle na tutejszych kempingach warunki są co najmniej luksusowe. W kuchni - obowiązkowo oprócz zlewu i kuchenki – jest mikrofalówka, toster i zbiornik z wrzątkiem. Łazienki (nawet jeśli to są zwykłe budki na nie strzeżonych kempingach) są sterylnie czyste (błysk bije w oczy i pachnie). Zawsze jest papier toaletowy i bardzo często żel antybakteryjny. Poza tym na kempingu jest zwykle pralnia (z pralką i suszarnią automatyczną na dolary) i salonik z sofami, jakimiś książkami, mapkami okolicy, telewizorem itp.

No i oczywiście wszędzie całkowita segregacja śmieci – nawet w miastach kosze są co najmniej trzy.
W takich luksusach nie straszne nam zimne noce i rano dość łatwo jest się ogarnąć.
Na początek mieliśmy do zobaczenia dość ciekawe miasteczko – Oamaru – słynące z wiktoriańskiej architektury. Klimat był niezły  - główna ulica ze starymi, industrialnymi budynkami, w których są teraz urządzone galerie, pracownie stolarskie, rzeźbiarskie, sklepy z antykami itp. Mieszkańcy mają fioła na punkcie historii – są wypożyczalnie kostiumów z epoki, widziałam kilku panów z zapuszczonymi bokobrodami – raz na jakiś czas urzadza się parady. Ale największym hitem Oamaru  są  Steampunks coś w rodzaju subkultury  – dostaliśmy ulotkę objaśniającą o co chodzi: Steampunks zajmują się rodzajem science fiction i „historii spekulacyjnej”, czyli „co by było gdyby…”. Steampunk narodził się na przełomie lat 80 i 90. Przede wszystkim fascynują się epoką pary. - coś idealnie dla nas. W Oamaru jest galeria sztuki Steampunks – przed nią stary parowóz. Musimy się tym gatunkiem bliżej zainteresować.

Później zostawiliśmy na chwilę wybrzeże i znów ruszyliśmy w interior – celem było polodowcowe jezioro Tekapo, położone w pobliżu góry Cooka (najwyższy szczyt Nowej Zelandii). Trasa była dość malownicza, ale widoki do jakich już przywykliśmy  - owce, zielone pastwiska, dookoła wysokie zaśnieżone skaliste szczyty i niższe zarośnięte żóto-burą trawa i krzaczkami. Jechaliśmy doliną rzeki Waitaki, na które jest kilka zapor i sztuczne jeziora. Dotarliśmy też nad polodowcowe jezioro Pukaki, ze znanym puntem widokowym na górę Cooka, czyli po maorysku Aoraki – „Nakłuwacz chmur”. Góra robi wrażenie.

Wreszcie dotarliśmy nad jezioro Tekapo, zostawiliśmy rzeczy na kempingu (zdecydowaliśmy się na domek, żeby znowu nie zmarznąć) i ruszyliśmy na krótką górską wycieczke – na górę Mt John, położoną nad samym jeziorem. Tego nam brakowało po tych dniach spędzonyc raczej w samochodzie. Spacer był rewelacyjny, jak zwykle tutaj góry dookoła i jezioro w niesamowitym turkusowym kolorze.

Niestety ni espotkaliśmy papugi Kea, za to było mnóstwo dzikich królików.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz