piątek, 16 listopada 2012

16.11 Nikau Cove – Nelson


Na dzisiejszy dzień w zasadzie nie mieliśmy żadnego planu - miała to być taka zapasowa doba którą można było wykorzystać w zależności od pogody.
Obudziliśmy się około 7:30 po 11 godzinach snu – tak to jest na kempingach położonych w dziczy. Jedyne co mogło zakłócać sen to odgłosy bardzo licznego ptactwa. Po raz pierwszy w ogóle nie zmarzliśmy pod namiotem – czyżby przyszło lato?
Przy śniadaniu towarzyszyły nam znów kuro-kiwi, dziwne nielotne ptaszyska które prawie wcale nas się nie bały. Podchodziły na odległość jednego kroku licząc, że dostaną coś do zjedzenia. Nasza rajska zatoczka wyglądała zupełnie inaczej niż wczoraj. Trwał przypływ, więc woda dotarła na kilka metrów od namiotu.
Przy dobrej pogodzie trochę żal było opuszczać tak zaciszne miejsce, ale w końcu po 10tej zebraliśmy się. Zatrzymaliśmy się jeszcze w osadzie Portage by przejść się na godzinny spacer na drugą stronę wyjątkowo wąskiego w tym miejscu półwyspu. Po drugiej stronie zastaliśmy w przystani „wodnego listonosza” który właśnie odbierał pozostawione na nabrzeżu bagaże i odstawiał przywiezione. Zapewne ktoś tu po nie później przyjechał.
Jadąc wąską drogą przez półwysep Aga liczyła zakręty – na odcinku 33 km było ich dokładnie 292. Możemy śmiało powiedzieć, że to najbardziej kręta droga jaką w życiu jechaliśmy. Aż na końcu trzeba było się zatrzymać żeby przestało się kręcić w głowie.
Minęliśmy Havelock i zatrzymaliśmy się w Pelorus Bridge. Znajduje się tu bardzo fajny i tani kemping, gdzie moglibyśmy przenocować, ale wtedy dzień byłby za krótki. Przeszliśmy się jedynie na mały spacer do wiszącego mostku z którego ładnie widać było turkusową rzekę. Niektórzy nawet ośmielili się tam kąpać i skakali ze skały do wody.
Postanowiliśmy dojechać dziś do Nelson, największego miasta północnego wybrzeża. Znaleźliśmy przyzwoity kemping na obrzeżach miasta, przy okazałej piaszczystej plaży. Wcześniej zwiedziliśmy niezbyt ciekawe centrum szukając przy okazji czegoś do zjedzenia.
Na plaży z wiatrem zmagali się kitesurferzy. My przez chwilę nawet myśleliśmy, że uda nam się wykąpać, ale zimny wiatr ostudził nasz zapał. Tak minął kolejny dzień – jutro ruszamy na szlak Abela Tasmana. Może tam uda się zanurzyć w wodzie.

A teraz uwaga - zagadka: te ciekawe ptaszyska ze zdjęcia poniżej zaglądały nam wczoraj do namiotów. Kto pierwszy zidentyfikuje co to za zwierzę oraz poda jego nazwę na facebooku lub w komentarzu - dostanie nowozelandzką niespodziankę ;)
Kuro-kiwi - kto wie co to jest? :)


kite-surferzy na plaży w Nelson


Nelson - nowozelandzkie Los Angeles

Ponieważ tam będziemy raczej w dziczy, kolejny meldunek uda się wysłać pewnie dopiero we wtorek.

1 komentarz: