środa, 21 listopada 2012

20.11 Wellington - Napier

Szybko zebraliśmy się z hostelu, gdyż towarzystwo w pokoju nie było za ciekawe. Po śniadaniu obeszliśmy centrum Wellington, które okazało się niczego sobie. Sporo ciekawej, sprawiającej chaotyczne wrażenie architektury. Dość dziwne było odnaleźć się wśród wysokich wieżowców po dwóch tygodniach spędzonych w dziczy lub ewentualnie miasteczkach nie większych niż Nowy Sącz.

Zwiedziliśmy pobieżnie muzeum Te Papa, które zawiera w sobie kolekcję przyrodniczą - o faunie, florze, wulkanach, trzęsieniach ziemi (można np. przeżyć symulację wstrząsów o niewielkiej sile), jak również całe piętro o kulturze, wierzeniach i budownictwie Maorysów. Są też piętra ze sztuką nowozelandzką i wiele innych. Ciężko to jednak ogarnąć w ciągu 1 dnia - po 2 godzinach wyszliśmy poszukać czegoś do jedzenia.

W sąsiedztwie muzeum można trafić na kilka uliczek z azjatycko-tureckim fastfoodem. Wybraliśmy przyzwoitą indyjską knajpę w której akurat była tania oferta lunchowa. Najedliśmy się do syta i mogliśmy ruszyć w drogę, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy budynkach Parlamentu. Musimy jeszcze wspomnieć, że Wellington bardzo żyje zbliżającą się premierą Hobbita. Plakaty, a nawet kilkumetrowa figura Gandalfa, są rozsiane po całym mieście.

Mieliśmy do pokonania nieco ponad 300 kilometrów do miasta Napier, położonego na wschodnim wybrzeżu. Droga minęła raczej bez historii, zatrzymaliśmy się tylko na kawę w mieścinie Woodville. Okazało się, że kawiarnia była zarazem miejscem produkcji nowozelandzkich ciast, w szczególności serników. Zakupiliśmy na wieczór ciasto marchewkowe i ruszyliśmy dalej.

Napier słynie z centrum o spójnej architekturze w stylu Art Deco, co jest wynikiem przebudowy. Miała ona miejsce po trzęsieniu ziemi które zniszczyło cały region w 1931 roku. Niestety to, co jest zachwalane w niemal wszystkich przewodnikach trochę nas rozczarowało. Budynki owszem - ładne, ale miasto wieczorem było zupełnie wymarłe, zero turystów, mieszkańców. Prezentowało się dość smutno, podobnie jak nędzna świecąca fontanna zachwalana jako najlepsza w Nowej Zelandii. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że to co najpiękniejsze w tym kraju to jednak przyroda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz