Kolejny dzień miał być w zasadzie tylko „tranzytem” –
najdłuższym na całej trasie, bo aż 420 km. Wyjechaliśmy więc dość wcześnie i w
Lake Tekapo zatrzymaliśmy się jeszcze przy malowniczym kościółku Dobrego
Pasterza, położonym tuż nad brzegiem jeziora. Pogoda dopisała znacznie bardziej
niż wczoraj, na dodatek ociepliło się, więc zapowiadał się przyjemny dzień.
Tuż za miejscowością zatrzymaliśmy się by zabrać pierwszego
autostopowicza – Japończyka, któremu uciekł autobus do Christchurch. 220
kilometrów dobrymi drogami minęło nam całkiem szybko gdyż droga, jak na Nową
Zelandię, nie była aż tak ciekawa. Zatrzymaliśmy się tylko raz by rzucić okiem
na nowe łańcuchy Alp Południowych.
Wysadziliśmy Japończyka przy centrum handlowym na
przedmieściach Christchurch i ruszyliśmy dalej po wypiciu kawy w McDonaldzie. Kolejne
200 kilometrów było już o wiele bardziej widokowe, jechaliśmy przez wzgórza
opadające do morza, w porównaniu do dotychczasowej trasy dziś były one chyba
najbardziej zielone. Ostatni odcinek trasy to już widok na góry o wysokości 1500-2600
metrów opadające wprost do morza – dlatego właśnie Kaikoura jest tak
spektakularnym miejscem.
Drugi powód licznej obecności turystów, to wcinający się w
morze malowniczy półwysep. Specyficzny mikroklimat sprawia, że często
przypływają tu delfiny i wieloryby. Do czasu gdy wielorybnictwo zostało
zakazane (na początku XX wieku) był to jeden z głównych ośrodków tego
przemysłu. Obecnie Maorysi oferują turystom o grubym portfelu rejsy statkiem w
celu „podglądania” tych ogromnych zwierząt. Jeśli podczas rejsu nie uda się
zobaczyć wieloryba, zwracają 90% zapłaconej sumy. My nie wypłynęliśmy, bo
jeszcze by nam się udało.
Zadowoliliśmy się spacerem szlakiem poprowadzonym na
wysokich klifach półwyspu. Widzieliśmy sporo wypoczywających na skałach fok –
niektóre z bliska, a większość z daleka. I tak upłynął kolejny dzień. Jutro
ruszamy do krainy zwanej Marlborough Sounds, a już za 3 dni rozpoczynamy „Great
Walk” – szlak Abela Tasmana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz