Nocleg na darmowym kempingu był bardzo przyjemny, przede
wszystkim noce na Północnej Wyspie są znacznie cieplejsze, więc wysypiamy się
za wszystkie czasy (dzisiaj prawie 11 godzin).
Zebraliśmy się szybko i ruszyliśmy dalej drogą nr 5 o nazwie
„Thermal Explorers Highway”, spodziewając się największych do tej pory atrakcji
geotermalnych.
Pierwszy postój był jakieś 20 km przed Rotorua – zjechaliśmy około
2 km żwirową drogą i dotarliśmy do gorącego strumienia, który wyczaił Wojtek na
jakiejś stronie internetowej. Strumień nie jest w żaden sposób oznaczony jak
większość znaczących atrakcji Nowej Zelandii, ale to był hit! Woda miała jakieś
czterdzieści stopni, bulgotała i było tam kilka niewielkich wodospadów. Śmierdziało
zgniłym jajem i ten zapach towarzyszył nam też później w Rotorua. W strumieniu
moczyli się raczej lokalni Nowozelandczycy (Maorysi) i kilku turystów. Kiedy się
pluskaliśmy wesoło, przyszła cała drużyna rugby, wymoczyć się przypuszczalnie po
treningu. Zastanawialiśmy się czy to lokalna liga, czy jakaś bardziej znana
drużyna, ale tego się już nie dowiemy.
Koło południa dotarliśmy do Rotorua,
które jest dość sporym miastem jak na Nową Zelandię (jakieś 70 tys mieszkańców)
i jest jednym z najpopularniejszych kurortów (mimo smrodu). Dlatego tez jest to
dość komercyjna miejscowość i wszystkie największe atrakcje są płatne. My
wybraliśmy park geotermalny o nazwie Te Puia, który jest też dużym centrum
maoryskiej kultury (w Rotorua Maorysi to jakieś 30% mieszkańców). No i można tam zobaczyć kilkunastometrowy gejzer, który wybucha około 20 razy na dobę, więc szanse były spore.
Faktycznie park robi duże wrażenie – takich geologicznych
wybryków natury jeszcze nie widzieliśmy – bulgoczące błota, dymiące jeziorka,
śmierdzące potoki z wrzątkiem, zielonkawo – żółty osad na skałach no i gejzer
Pohutu, który faktycznie wybuchł. W parku odbywają się też pokazy maoryskich
tańców i tradycji oraz gotowanie hangi (posiłek przygotowywany w gorącej ziemi albo w dołku z gorącymi kamieniami - trochę mi to przypomina nasze prażone). Na te atrakcje się nie skusiliśmy, bo to
strasznie komercyjne przedsięwzięcie i drogie.
Udaliśmy się za to na spacer po centrum i parku
uzdrowiskowym - taki klimat jak w każdym
uzdrowisku, tylko z egzotycznymi rzeźbami i roślinami.
Na nocleg pojechaliśmy do sąsiedniej, małej miejscowości na północ Rotorua na
kemping (kolejne znalezisko Wojtka),
położony nad niedużym strumieniem. Bardzo tu jest przyjemnie i są darmowe
kajaki - pływaliśmy, trochę się zmoczyliśmy
i bardzo nam się podoba. Szkoda, że jeszcze tylko trzy dni zostały do końca
wakacji…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz