Dziś mieliśmy przedostać się z położonej nad jeziorem
Rotorua miejscowości Ngongotahe do Hahei na półwyspie Coromandel, osiągając tym
samym najdalej na północ wysunięty punkt naszej nowozelandzkiej podróży. Pokonaliśmy
od Curio Bay na południowej wyspie aż 10 stopni szerokości geograficznej, a w
trakcie jazdy przekroczyliśmy 4000 przejechanych kilometrów. To na pewno
najbardziej niezwykłe wakacje jakie do tej pory mieliśmy i z jednej strony
szkoda, że dobiegają końca ale z drugiej będzie co wspominać. Poza tym to
jeszcze wcale nie koniec!
Niby zwykły dzień, wcale nie spodziewaliśmy się po nim
jakichś cudów, a jednak okazał się chyba najlepszym na wyspie północnej. Choć
zaczęło się mało ciekawie, gdyż w miejscowości o swojsko brzmiącej nazwie
Matamata nie udało nam się odnaleźć farmy na której znajduje się Hobbiton. Nie
zamierzaliśmy jej co prawda zwiedzać, ale fajnie byłoby ją chociaż zobaczyć.
Tymczasem w przeciwieństwie do Wellington w Matamata nie było choćby ćwierć
plakatu czy czegokolwiek świadczącego o zbliżającej się premierze Hobbita.
Następnym przystankiem na trasie był przełom Karangahake –
fascynujące miejsce słabo opisane w przewodnikach. Warto trochę pobuszować po Internecie
przed wyjazdem, bez tego sporo atrakcji by nas ominęło. W głębokim wąwozie otóż
mieściła się ogromna kopalnia złota z potężną infrastrukturą. Góry są tam
przeorane licznymi tunelami, wszędzie chodzi się po torach dawnych kolejek,
można z latarką odwiedzać podziemne korytarze, a to wszystko zupełnie za darmo
i utrzymane w świetnym stanie. Rafał Górzanowski byłby zachwycony pewnie nie
mniej niż my.
Po drodze do Hahei zatrzymaliśmy się w pierwszej nadmorskiej
miejscowości – Whangamata, gdzie pospacerowaliśmy chwilę na plaży i zrobiliśmy
zakupy. Niestety w Nowej Zelandii czym mniejsze miejscowości tym drastycznie
gorsze zaopatrzenie sklepów. Najbardziej nie lubimy sieci 4 Square która
opanowała miasta wielkości 5-20 tys. mieszkańców – to coś w stylu naszej Żabki,
drogo i mały wybór. W Whangamata nawet 4 Square nie było, ale coś tam udało się
kupić.
Koło trzeciej otarliśmy krętą drogą do Hahei, małej
miejscowości która latem zamienia się w kurort. Teraz przed sezonem nie ma tu
jeszcze tłumów, ale jako że spędzimy tu 2 najbliższe dni zrobiliśmy wcześniej
rezerwację. Mieszkamy w domku należącym do posesji „The Church”. Nie bez powodu
– głównym jej elementem jest 100-letni kościół metodystów przeniesiony ze
środkowej części wyspy w celu urządzenia w nim… restauracji. Niektóre okna w
naszym domku to dawne okna kościelne. Jest bardzo wygodnie, wręcz luksusowo.
Pod wieczór poszliśmy na spacer plażą do słynnego Cathedral
Cove, czyli formacji skalnej przypominającej nieco gotycką katedrę. I właśnie
chyba plaża, klify i skalne wysepki podobały nam się tego dnia najbardziej.
Jutro raczej leniuchujemy, wybieramy się tylko do sąsiedniej
wioski o znamiennej nazwie Hot Water Beach.
przełom Karangahake
The Church - w środku restauracja
plaża w Hahei
klify półwyspu Coromandel
Cathedral Cove
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz